środa, 31 grudnia 2014

2015 - warszawski okupacyjny sport w Gdańsku?

Dzień przed Wigilią otrzymałem przesyłkę z Warszawy. Długo oczekiwaną.  Znajdowały się w niej pamiątki po wystawie "Futbol niezwyczajnych dni - sport w okupowanej Warszawie", m.in. wspaniały szalik, wlepki. Były też, co mnie bardzo ucieszyło, materiały o odradzającej się "Polonii" Warszawa, klubie po przejściach, ale chyba wszystkie zasłużone kluby miały i mają podobne problemy. Duża część z nich już nie istnieje, wiele wegetuje w rozczłonkowanych formach. O tym, co dziej się wokół Konwiktorskiej słyszałem, ale teraz wiem dużo więcej (fantastyczny magazyn "Czarne Koszule"). Dziękuję!
Wystawie kibicowałem bardzo. Wystaw sportowych, zwłaszcza o historii sportu, jest u nas wciąż za mało. Tu autorzy wykonali kawał dobrej roboty, poruszając temat znany wprawdzie zainteresowanym, ale większości ludzi nie. Dlatego chcę ją pokazać w Gdańsku. Nie wiem jeszcze gdzie, ale to nie jest może w tej chwili najważniejsze. Pytanie, czy jest ona w Gdańsku potrzebna? Czy ktoś przyjdzie zobaczyć, jak uprawiano sport w ciężkich warunkach okupacyjnych w Warszawie?  W stolicy wystawa była na swoim miejscu, ale w Gdańsku? Osobiście uważam, że tak, ale mogę się mylić. Dlatego proszę gdańszczan, mieszkańców Trójmiasta i okolic o sygnał, czy chcieliby wystawę zobaczyć? Piszcie na adres: j.trupinda@mhmg.pl, zostawiajcie komentarze tu lub na facebooku. Warszawscy organizatorzy wyrazili już zgodę, teraz czas na nas.  Może spotkamy się w przyszłym roku na wystawie, a może na promocji mojej książki. Bardzo bym sobie tego życzył. Pięknego, dostatniego, zdrowego i pełnego pięknych myśli i uczuć Roku!



wtorek, 30 grudnia 2014

Do poczytania ...

Na koniec roku obiecany, zaległy wywiad z "Dziennika Bałtyckiego". Przy tej okazji nieustające podziękowania za pomoc, okazywaną życzliwość i prośba o ... trzymanie kciuków, bo właśnie rozmawiam z wydawcami. Oj, nie jest łatwo :)




piątek, 26 grudnia 2014

Rugbiści "Lechii" przy przedwojennych Gedanistach

Gdzie można zobaczyć jedyną zachowaną przedwojenną koszulkę K.S. "Gedania"? W Muzeum Poczty Polskiej w Gdańsku. Skąd wiedzieli o tym rugbiści "Lechii" Gdańsk? Szacunek!


Ślub Jana Biangi (1910-1982)

Wydarzenie to nie znajdzie dokładnego opisu w książce. Zbyt mało miejsca.  A warto go przypomnieć, bowiem nie znalazłem go w znanych mi biogramach najlepszego przedwojennego boksera “Gedanii” i powojennego asystenta “Papy” Stamma, ani w artykułach o historii gdańskiego sportu. Od córki Jana i Elżbiety Bianga, Pani Barbary Janczukowicz otrzymałem nawet zdjęcia z tej uroczystości, ale bez prawa do ich publikacji. Może zamieszczę ją w książce?
W każdym razie, w relacji z uroczystości, jaka odbyła się 2 lipca 1936 r. warto zwrócić uwagę na harcerski wątek w życiorysie boksera. Bianga nie odpowiadał typowej sylwetce boksera - był wykształcony (ukończył Wyższą Szkołę Handlową w Gdańsku), pracował w Komisariacie Generalnym RP w Gdańsku, aktywnie działał w polskim harcerstwie i wielu polskich organizacjach.



Z osób wymienionych w notatce prasowej warto dostrzec osobę kapelana gdańskich harcerzy, ks. Alfonsa Muzalewskiego. Na ogół wymienia się kapłanów najbardziej zasłużonych: B. Komorowskiego. F. Rogaczewskiego, L. Miszewskiego - pozostali pozostają w cieniu. Ksiądz Muzalewski przybył do Gdańska osiem miesięcy przed opisywanym ślubem i był wikariuszem przy Kościele Chrystusa Króla oraz kataechetą w szkole przy ul. Wałowej. Przeszedłszy Stutthof, Oranienburg i Dachau, jako jeden z dziesięciu polskich kapłanów pracujących w Gdańsku przeżył wojnę. Po wojnie uzyskał nawet tytuł szambelana papieskiego.
Prezentowana notka to jeszcze jeden okruch historii gdańskiego sportu i “Gedanii” - prezent dla wszystkich miłośników klubu, boksu oraz osoby Jana Biangi.

sobota, 20 grudnia 2014

Pani Profesor - wspomnienie z korespondencją w tle

Panią Profesor Irenę Jabłońską-Kaszewską poznałem w lipcu 2012 r.. Przyjechała z Tczewa, aby zobaczyć wystawę “Citius-Altius-Fortius” i … ekspozycję obejrzeli Jej krewni, którzy pomogli jej w transporcie do Gdańska. Pani Profesor nie była fizycznie w stanie dostać się na pierwsze piętro Ratuszu Głównego Miasta Gdańska.  Posiedzieliśmy i porozmawialiśmy w Sali Edukacyjnej na parterze. Wtedy nie miałem jeszcze pojęcia, że zajmę się tematem “Gedanii”, więc opowiadałem o wystawie, jej założeniach, perypetiach organizacyjnych. Panią Profesor interesował przede wszystkim okres Wolnego Miasta Gdańska i wątek polski. Otrzymałem wówczas pewien dokument, rodzaj ideowego testamentu, który raz na jakiś czas sobie podczytuję. Nie wiem, czy opublikuję? Może. Zyskałem także wtedy mnóstwo niepublikowanych nigdzie informacji o rodzinie Bellwon. Pani Profesor był wnuczką Michała Bellwona. Powiedziała, że spisuje swoje wspomnienia, zbiera informacje o rodzinie - ich fragment można przeczytać tutaj. Podobno zostaną w przyszłym roku opublikowane nakładem Instytutu Pamięci Narodowej. Przesłałem Jej później nieco zdjęć z wystawy i dalsza rozmowa toczyła się już za pośrednictwem poczty elektronicznej. Niestety. Kiedy napisałem, że pracuję nad książką o “Gedanii” napisała 28 czerwca 2013 r.:
“Jestem wzruszona Pana pamięcią o mnie. Wystawę (“Wokół Polaków Wolnego Miasta Gdańska” w Muzeum Poczty Polskiej w Gdańsku) obejrzę z pewnością, niestety w innym terminie, gdyż obecnie nie jestem w pełni zdrowa. Cieszę się zawsze, gdy powstaje jakaś trwała pamiątka po byłej Polonii Gdańskiej, gdyż nie długo nie będzie już nikogo na tym świecie , kto będzie mógł o niej opowiedzieć. Dlatego szczególnie wartościowe jest wydanie Pana książki o klubie GEDANIA”
Później, kiedy przypomniałem na łamach Dziennika Bałtyckiego historię gdańskiego gniazda Towarzystwa Gimnastycznego “Sokół” nadszedł następny list:
“Szanowny Panie Doktorze
Dotarł do mnie Pana bardzo ciekawy artykuł o "Gnieździe Gdańskiego "Sokoła". Niestety nie dysponuję drugą częścią pana artykułu. Przed paroma tygodniami słuchałam w Radiu Maryja audycji o "Sokole". Mówili przedstawiciele Sokoła z Poznania , Krakowa i Warszawy. Ponieważ nikt nie wspomniał o Sokole na Pomorzu, wysłałam do Krakowa notatkę o mojej rodzinie która działała w "Sokole" , jeszcze w okresie zaboru pruskiego. Otrzymałam podziękowania i piękna książkę z V Zlotu Sokoła w 1910 roku w Krakowie. Czy Państwo macie tę książkę w swoich zbiorach? Jeżeli nie, to przekażę moją na Pana ręce  do Gdańskiego Muzeum Sportu. Załączam notatkę, którą wysłałam do Krakowa.
Byłam 1 września przed Victoria Schule i na Mszy świetej przed Pocztą Polską. Idea poświęcenia tego budynku na Dom Pamięci o Gdańskich Polakach jest wspaniała.
Łączę wyrazy szacunku i pozdrowienia”
Wszystkie te listy przychodziły opatrzone słowem “Babcia”. Tak też je traktowałem, jak listy od babci, ze słowem zachęty, z dobrymi radami. Zapraszałem Panią Profesor nieustająco, ostatni raz na spotkanie z Dieterem Schenkiem - wtedy też (22.11.2013) otrzymałem ostatni list:
“Dziękuję za list i zaproszenie do Muzeum Poczty Polskiej. Odwiedzę Państwa przy okazji pobytu w Gdańsku i wówczas przekażę książkę z V Zlotu "Sokoła" w Krakowie na Pana ręce do Muzeum. Niestety, ze względu na wiek i stan zdrowia bywam teraz rzadko w Gdańsku. Cieszę się , że upamiętni Pan dzieje GEDANII i Sokoła
w swojej książce. To będzie trwały ślad o ludziach i ich dziele”.
Już się nie spotkamy, Pani Profesor książki nie przeczyta. Ale pozostanie w mojej pamięci i sercu, jako ta, która dopingowała i wspierała - u niej zawsze “Gedania” napisana była drukowanymi literami. Była najważniejsza. Żegnając Prof. Jabłońską-Kaszewską, zamieszczam wspomnianą wyżej Jej notatkę o gdańskim “Sokole, świadectwo nieustającej walki o pamięć o gdańskich Polakach.

Do Zarządu
Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego “Sokół”

Notatka dotycząca PTG Sokół  na Pomorzu

             W związku z audycją w Radiu Maryja dotyczącą „Sokoła”,  pragnę podać kilka danych, o których nie wspomniano w bardzo dobrej zresztą i pożytecznej audycji.
Działalność Sokoła miała na Pomorzu, wobec nacisków germanizacyjnych, za zadanie nie tylko utrzymania tężyzny fizycznej ale przede wszystkim  utrzymaniu polskości i szerzeniu uczuć chrześcijańskich i patriotycznych.
              W Lubawie mój wuj, pokoleniowo dziadek, Franciszek Jaroszewski , dyrektor banku konsumpcyjnego był w 1896 roku współzałożycielem „Sokoła”. Początkowo pełnił funkcję sekretarza, a następnie po ustąpieniu ze stanowiska dr Rzepnikowskiegi i dr Lamparskiego, wybrano go w 1904 roku na naczelnika „gniazda”, a w 1909 roku na prezesa. Kierował „Sokołem” do początku wojny światowej, kiedy to działalność tej organizacji została zawieszona. Franciszek Jaroszewski, znany działacz społeczny na terenie Lubawy i Nowego Miasta urządzał co roku na cele społeczne przedstawienia teatralne w celu ożywienia ducha narodowego.  Wielkie znaczenie miała zorganizowana przez „Sokoła” w dniu 15.VII 1910 r. tajna uroczystość na polu bitwy pod Grunwaldem, w jej 500-ą rocznicę, a później jawna już uroczystość 100-lecia śmierci Tadeusza Kościuszki, organizowana w Lubawie wspólnie z Zofią Chrzanowską. W czasie uroczystości na polach Grunwaldzkich zebrani złożyli ślubowanie wierności Ojczyźnie, a jego tekst napisany krwią kilku uczestników, delegaci zawieźli do Krakowa na ręce Ignacego Paderewskiego.
Franciszek Jaroszewski nie doczekał się niepodległości Ojczyzny, dla której całe życie pracował. Zmarł 9.10.1918 roku, w 44 roku życia w czasie szalejącej wówczas epidemii grypy „hiszpanki”.
           Zaborca pruski niechętnie patrzył na działalność członków „Sokoła” i tam gdzie mógł karał ich za to. Trzej mężowie sióstr mojej babci, Jaworski, Rzymski i Beszczyński, urzędnicy zostali zwolnieni z pracy i wysiedleni wraz z rodzinami na tak zwane „brandenburskie piaski”. Osiedlili się w Nadrenii. Natomiast bracia babci, którzy uprawiali wolne zawody, rolnik, kupiec i dyrektor banku, nie podlegali jurysdykcji zaborcy i mogli swobodnie działać w PTS „Sokół”. 
Mój dziadek, Michał Bellwon, urzędnik pocztowy w Lubawie, został za przynależność do „Sokoła” karnie przeniesiony do Gdańska celem zniemczenia.  Nie udało się to jednak Niemcom, dziadek w Gdańsku nadal działał w polskich organizacjach i był współzałożycielem Poczty Polskiej w Gdańsku. 
Nie słyszałam, żeby poza pruskim zaborem, Polaków spotykały represje za przynależność do „Sokoła”.
OTG „Sokół” w Gdańsku stało się niejako źródłem powstania polskiego klubu sportowego GEDANIA, który odegrał ważną rolę w integracji młodzieży polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku. Stał się zarazem nośnikiem wartości moralnych i patriotycznych „Sokoła”.
   Kuzyn mojej babci Władysław Kubicki, członek „Sokoła” w Gdańsku, zmarł w 1938 roku i został pochowany w mundurze „Sokoła”. 
Pozdrawiam entuzjastów w Zarządzie odrodzonego „Sokoła”  i łączę wyrazy szacunku.

Prof. Irena Jabłońska Kaszewska   

Tczew, 22. września 2013 r
     

środa, 10 grudnia 2014

Szalony weekend (2)

Ta ciągłość jest jeszcze widoczna na stadionie gdańskiej „Lechii”. Choć to stadion-pomnik nieludzkiego gauleitera, to przecież istniał znacznie wcześniej,nosząc imię twórcy niemieckiego ruchu turnerskiego,  Friedricha Ludwiga Jahna. Od zawsze był to stadion dla wszystkich, z boiskiem,ale i bieżnią oraz infrastrukturą lekkoatletyczną. Przed wojną startowali tam polscy sportowcy, a po wojnie tu odbyło się pierwsze, radosne Święto Sportu, już polskiego sportu. To piękny,kameralny obiekt, który zachował swój charakter mimo głupiej próby uczynienia z niego na sile stadionu piłkarskiego. „Lechia” i tak wyprowadziła się, czego zapewne już nigdy nie zaakceptuję, na nowy stadion. A ten pozostał, nie za bardzo potrzebny i zeszpecony. Poszanowania tradycji, wrażliwości historycznej trzeba się długo uczyć, trzeba po prostu co nieco o przeszłości wiedzieć. Zawsze śmiać mi się chciało, kiedy słyszałem narzekania drużyn przyjeżdżających na „Lechię”,ze stadion owszem,piękny, ale szatnie katastrofalne, typowo PRL-owskie. Gdyby wiedzieli, że to w zasadzie lata trzydzieste, łatane przez lata doraźnie, głownie farbą olejną. Na stadionie spotkaliśmy trenującą pierwszą drużynę biało-zielonych, a mnie ujęła uprzejmość ochroniarza i możliwość wejścia na murawę. Jakby nie patrząc świętą. To ostatni w tym miejscu bastion dawnego sportu, bo po pobliskim kompleksie sportowym „Heinrich-Ehlers Platz” nie pozostał już najmniejszy ślad.
- W ten piękny, choć chłodny dzień uprzejmością wykazał się jeszcze Pan Prezes klubu "Energa-Gedania". Spędziliśmy dwie godziny rozmawiając o sporcie, w otoczeniu materialnych świadectw świetności klubu. Niegdyś wielosekcyjny,dziś pochwalić się może gigantyczna kolekcja trofeów siatkarskich. Nie muszę dodawać, ze P. pstrykał i pstrykał.
- Najbardziej emocjonująco było przy Heeresanger 11, czyli stadionie „Gedanii” przy ul. Kościuszki. Zrujnowane, ale czytelne założenie. Chodziliśmy po całym terenie osobno, zataczając pętle,każde swoją droga, pogrążone w swoich myślach. P. Wrócił tam jeszcze sam nazajutrz.
- A nazajutrz był Stutthof. Tam musieliśmy jechać, choć bardzo sie tego obawiałem. Ale postanowiłem jechać bez planu. Co z tego wyszło, okazało się na kawie w nowodworskim Macdonaldzie. Przekaz zdominował mój krzyk niezgody na formy pamięci o Polakach z Wolnego Miasta. Nie lubię obozowej ekspozycji, przez godzinę błądziliśmy po lesie w Stegnie szukajać miejsca rozstrzelania Polaków w Wielki Piętek 1940 r. Ani jednego drogowskazu! Nie potrzebujemy już pamiętać? Czy Polska ma być tylko krajem miłego spędzania wolnego czasu dla turystów? Czy wstydzimy się naszej trudnej i tragicznej przeszłości? Niemieccy turyści wtedy nie przyjadą? Tak krzyczałem,choć ani tego nie planowałem, ani nie podnosiłem głosu. A P. rejestrował i pozniej powiedział, co odebrał. Tak wyszło. Ale miało być emocjonalnie. P. klęknął jeszcze w poniedziałek przed jedyna zachowana przedwojenna koszulką „Gedanii”, wsiadł w samochód i pojechał. Zostały zdjęcia, które zobaczycie w książce, a być może także na wystawie. Jeszcze się spotkamy.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Szalony weekend (1)

To był zupełnie szalony pomysł. I co najważniejsze wypalił, co postanowiłem opisać dopiero po upływie kilku tygodni, kiedy nabrałem do niego dystansu. Ów szalony weekend przerwał dość monotonną kwerendę przeprowadzaną w gdańskim Archiwum Państwowym. Nawiasem mówiąc, okazało się, że akta Senatu Wolnego Miasta Gdańska, czy Komisariatu Generalnego RP, choć przeglądane przez wielu badaczy, ciągle przynoszą interesujące dane. Po prostu nie korzystano z nich pod katem funkcjonowania „Gedanii”, a zwłaszcza Gedanistów, bo ci interesują mnie przede wszystkim. Ale do rzeczy.
Zamarzyłem sobie mianowicie, żeby książka ilustrowana była nie tylko zdjęciami archiwalnymi, ale także współczesnymi, pokazującymi ludzi, ale przede wszystkim miejsca związane z gdańskim klubem. Oczywiście, jak prawie każdy z nas robię zdjęcia, ale przecież fotografowanie jest sztuką. Skoro tak, to potrzeba do tego artysty. Znalazłem takiego, gdzieżby indziej, w oceanie internetu. Kolega P. Fotografuje piłkę nożną, ale przede wszystkim ludzi nim zafascynowanych,zapełniających stadiony i puby. Znalazłem też jego znakomite ujęcia stadionów i ich okolic. Zachwyciłem się i … napisałem. Nie liczyłem na wiele - ot, odruch serca, chwilowe szaleństwo. Opisałem idee książki, swój pomysł i ... P. odezwał się! A do tego pozytywnie, że chętnie przyjedzie i zrobi, co będzie mógł. Uderzyło mnie coś, co dziś jest już niesłychanie rzadkie, a co towarzyszy mi od początku pracy nad książką. Bezinteresownosć. Przyjadę, pomogę, zrobię, bez pytania o warunki, wynagrodzenie. Przecież nie znaliśmy się. Oczywiście nie wyobrażałem sobie, ze P. przyjedzie i wykona prace za darmo, ale prawdę mówiąc byłem dopiero przed pierwszą próbą konstruowania budżetu. Dzięki pomocy mojej macierzystej instytucji pieniądze się znalazły, choć w zasadzie tylko na pokrycie kosztów. P. mieszka poza granicami Polski.
Jechał kilkanaście godzin, prawie 1300 km, a jego przybycie rozpoczyna właściwą opowieść o weekendzie pełnym rozmów o piłce, kibicach, historii i teraźniejszości o zjawisku ciągle w Polsce raczkującym, a zwanym z angielska „football culture”. Okazało się, że mamy wiele wspólnych tematów. P. musiał oczywiście, choć także bardzo chciał, wysłuchać mojego monologu o „Gedanii”. Wcześniej otrzymał solidną porcję linków, ale chciałem bardzo, żeby poznał nie tylko fakty,ale także emocje ludzi opowiadających mu o gdańskich Polakach. Jednego, a właściwie jedną z nich miał okazją poznać - to oczywiście nieoceniona Budzimira Wojtalewicz.
U Budzimiry byliśmy w sobotnie popołudnie. Pięknie ubrana,przygotowana i starannie ukrywająca zdziwienie tak niecodzienną wizytą. Pomysł był szalony - miałem czytać fragmenty książki, a P. miał to dokumentować, “łapać” emocje, nastrój chwili. Ale był kimś obcym, kogo gospodyni nie znała. Skrępowanie byłoby czymś naturalnym, z naszej strony była obawa, ze to po prostu nie wyjdzie. Tymczasem nawet nie otworzyłem komputera. Budzimira mówiła, wspominając śmiała się, momentami odchodziła w głąb siebie, a emocje przelatywały przez jej piękna twarz. W końcu przestała zwracać uwagę na P. robiącego zdjęcie za zdjęciem. Był zachwycony, a my razem z nim. Budzimira nie musiała się zgadzać na spotkanie, ale po prostu chciała pomóc. Wspiera mnie każdego tygodnia. Nie tylko ona. Od samego początku otrzymuję pomoc od rodzin Gedanistów, pasjonatów sportu, moich przyjaciół. To może dziwne i zabrzmi kiczowato, ale „Gedania” otwiera serca. Staram się ich wszystkich zapisywać, aby potem moc zrewanżować się tak,jak może autor, swoim dziełem.  Przy okazji lękam się, że książka okaże się „niewypałem”, że nie starczy umiejętności... Takie tam demony autorskie. Chcę tylko powiedzieć, że to najbardziej emocjonalna praca naukowa, jaką do tej pory wykonywałem. A przecież nauka winna być wolna od emocji. Gdzie moje „szkiełko i oko”?
W tą szaloną, listopadową sobotę pierwsza była Pani Krystyna. Społeczniczka z Biskupiej Góry. Mimo nawału pracy znalazła czas,aby oprowadzić nas po tym pięknym, oryginalnym jeszcze w dużej mierze zakątku Gdańska. Czuliśmy się trochę, jak w latach trzydziestych, kiedy bojówki hitlerowskie atakowały Polaków i polskie domy. Kilka dni wcześniej ktoś wybił szyby w siedzibie Stowarzyszenia WAGA, które organizowało ostatnio urodziny Brunona Zwarry. Gedanisty. Mimo lekkiego przygnębienia ruszyliśmy do góry, aby obejrzeć zachowany jeszcze kompleks sportowy, opisywany barwnie przez wspomnianego Brunona.

Dwa boiska leżące obok siebie na Biskupiej Górze - zupełnie jak dawniej

Wiele się tam nie zmieniło. Kiedy minęliśmy dawny cmentarz św. Józefa, będący dzisiaj małym, zaniedbanym parkiem,wyszliśmy na boisko klubu SC „Preussen”. Powściągliwie dotąd zachowujący się P. zmienił się nie do poznania. Rzucił krótko „to moje klimaty” i tyle go widzieliśmy. Otoczone wałem boisko,gdzie „Gedania” toczyła zażarte boje podziałała. Pordzewiałe bramki, dziurawe boisko, poszukiwane resztki klubowych zabudowań - czy może być coś piękniejszego? P. Biegał z aparatem, a ja patrząc za nim (bo okolica niespokojna) widziałem piłkarzy „Preussen” wprowadzających na mecz po jednym z kłębiących się przed wejściem dzieciaków, bo taki był dobry zwyczaj. Patrzyłem na otoczenie boiska, gdzie mali szczęśliwcy mogli oglądać mecz nie bojąc się, że wokół boiska zostanie rozciągnięta płachta uniemożliwiająca dzieciakom mającym równie mało szczęścia, jak pieniędzy, którzy próbowali obejrzeć mecz z położonego nieopodal wyższego wału. To potęga Brunonowej narracji. Podobne emocje wzbudziło położone niedaleko drugie boisko drużyny „Ostamrk-Hansa”. Tam ciągle uprawia się sport. Szczęście, ze coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę od jak dawna [c.d.n]

środa, 3 grudnia 2014

Sukces w Warszawie

W kwietniu (16 i 17. 04) 1933 r. "Gedania" gościła w Warszawie. Odniosła tam jedno z najbardziej znaczących zwycięstw w swojej historii, choć były to tylko mecze towarzyskie. Gdańska drużyna wygrała z "Warszawianką" aż 5:2. Drugi mecz z "Legią" Warszaw został przegrany w stosunku 2:4, ale i tak gdańszczanie wracali do Gdańska w szampańskich nastrojach.  Sprawozdawca "Przeglądu Sportowego" tak charakteryzował grę gdańszczan:
"Jedenastka gości jest zespołem wyrównanym bez specjalnie rzucających się w oczu punktów słabych lub mocnych. Operują nieskomplikowanemi sposobami gry, dążą do jak najszybszego zdobycia terenu i strzelają z każdej pozycji. Strzał do bramki jest zaletą wszystkich napastników Gedanji i tej zalety mogą im zazdrościć nasi gracze. Szybkość decyzji strzału i sztukę oddania go w biegu mieli, prócz piątki ataku gości, tylko Nawrot z Legji i Korngold z Warszawianki. Te niezwykle ważne dla efektywnego rezultatu zalety wsparte są o wcale niezłą technikę, tak że jako całość są gdańszczanie bardzo groźnym zespołem[…] Słabą stroną Gedanji jest forma fizyczna, która już absolutnie nie pozwoliła im na rozwinięcie normalnej gry w drugim dniu. To pomogło znacznie Legji do zwycięstwa […] Skład Gedanji był następujący: Borus - Tiszbein, Drożniewski-Kłosowski, Srzamke, Potrykus-Klein, Piasecki, Keller, Dołecki, Kowalski. W drugim dniu Drożniewskiego zastąpił Kunz, a Kleina - Wilgórski".⁠


Dokładne sprawozdanie z obydwu meczów poniżej: