poniedziałek, 30 listopada 2015

Noc listopadowa, czyli klimat lat 30-tych w Gdańsku

Wiemy, że końcówka lat trzydziestych, to bardzo mroczny czas w Gdańsku, czas podjerzeń, donosów, czy wręcz nieskrywanej już nienawiści. Zachowane nieliczne wspomnienia informują nas jednak, że atmosfera ta narastała już wcześniej. Nieufność, szykany, prowokacje - tak można by opisać sytuację społeczną w Gdańsku i stosunki między niemiecką większością, a polską mniejszością. ta ostatni była szykanowana, co boleśnie odczuwali na własnej skórze organizatorzy życia społecznego czy kulturalnego (w tym sportowego). Poniżej przytoczę fragment wspomnień Edwina Jędrkiewicza, polskiego pisarza, od 1928 r. zatrudnionego w Gimnazjum Polskim w Gdańsku, współpracującym z polskimi grupami teatralnymi. Był on reżyserem przedstawienia “Noc listopadowa” według Stanisława Wyspiańskiego, który w grudniu 1932 r. przygotowywał zespół macierzy Szkolnej.
“Był to okres gwałtownego napięcia po objęciu władzy w Niemczech przez Hitlera, a przed zawarciem sławetnego paktu o nieagresji. Przysłane z Bydgoszczy kostiumy i rekwizyty, wśród nich broń, złożono w sali Stoczni. Z tą bronią (karabinami) mieliśmy jakieś kłopoty, było jej za mało, czy coś takiego, że zaproponowałem, żeby poprosić o pewną ilość karabinów od załogi na Westerplatte; widocznie liczyłem na to, że w jakiś sposób uda się zamaskować ich nowoczesność. Inż. Ruppert zwrócił się z tym do majora Rosnera, attache wojskowego przy Generalnym Komisariacie, ale ten stanowczo odmówił. Jak się później okazało, był mądrzejszy od nas obu. W dniu próby generalnej, a w przeddzień przedstawienia […] po przyjeździe rano do Stoczni dowiaduję się, że zajechała autem ciężarowym gdańska policja i zabrał całą broń. “Bühnenmeister” w Stoczni, Niemiec, ale niehitlerowiec, proponował im ironicznie, żeby skonfiskowali także drewnianą czy tekturową armatę zmajstrowaną w warsztatach kolejowych. Maul halten! - powiedzieli mu i odjechali. Poszły w ruch telefony do Komisarza Generalnego i ostatecznie za jego wdaniem się w sprawę broń wydano z wyjątkiem znalezionego rzekomo wśród niej “nowoczesnego” karabinu (jednego!). Obchód i przedstawienie odbyło się, ale w jakiś czas potem ja, jako reżyser, Zwijas jako rekwizytor i Gaweł jako Sekretazr Zarządu Macierzy Szkolnej […] dostajemy oskarżenie o nielegalne przechowywanie broni i wezwanie - każdy z osobna i kiedy indziej - na przesłuchanie do Polizeipräsidium. […] Indagacja, skąd wzięliśmy karabin, w jakim celu itd. […] Karabin był oczywiście przez nich podrzucony. Odbywa się rozprawa sądowa przeciw nam trzem. W myśl decyzji Komisariatu nie stawiamy się na nią, broni nas polski adwokat. Sprawę oczywiście przegrywamy, każdy zostaje skazany na 30 guldenów grzywny z zamianą na ileś tam dni aresztu. Apelacja, znowu przegrana i wreszcie - z okazji zawartego właśnie paktu i nowej “przyjaźni” polsko-niemieckiej - amnestia”. (Z. Ciesielski, Teatr polski w Wolnym Mieście Gdańsku 1920-1939, Gdańsk 1969, s.198-199)
Sprawa był bardzo głośna, pisała o niej Gazeta Gdańska. We wspomnieniach występuje jedna, a może i dwie ważne dla Gedanii osoby. Major Rosner to prezes klubu w latach 1930-31 oraz inż. Ruppert, być może tożsamy z innymi sportowcami i działaczami Gedanii, Karolem i Maksymilianem Rupprechtami. Wspomnienia przytaczam, bowiem dobrze oddają klimat tamtych czasów, wspólny wszystkim polskim przedsięwzięciom w Wolnym Mieście Gdańsku, czy to teatralnym, czy sportowym.

sobota, 21 listopada 2015

Fragment nr 1

Powołać klub było stosunkowo łatwo. Tu wystarczył zapał założycieli, ale prawdziwe problemy przyszły później. Były to dokładnie takie same kwestie, jakie legły u podstaw opuszczenia TG „Sokół”, czyli problemy finansowe. Grupa zapaleńców nie mogła liczyć, przynajmniej w pierwszym okresie, na życzliwość działaczy i członków „Sokoła”, którego szeregi opuściła. Dzięki uprzejmości zarządu polskiego Hotelu Continental Gedania otrzymała salkę, w której odbywały się zebrania Zarządu i gdzie członkowie mogli pograć w szachy czy tenisa stołowego. Drużyna nie posiadała swojego trenera ani boiska. Udało się takie znaleźć na Biskupiej Górze – przystosowano je własnymi siłami. Trenowano tam dwa razy w tygodniu i tam też drużyna rozgrywała swoje mecze. Balansowała jednak na granicy egzystencji, w związku z czym Zarząd rozpoczął szeroko zakrojoną akcję werbunkową, która nie przyniosła jednak zdecydowanej poprawy sytuacji finansowej. Klub był nowy, nie odniósł jeszcze żadnych sukcesów. Pierwszym znanym nam meczem, jaki rozegrała drużyna Gedanii był pojedynek 2 grudnia 1922 r. w Bydgoszczy z tamtejszą Polonią. Padł wynik bezbramkowy. W 1923 r. Gedania została zarejestrowana w Toruńskim Związku Okręgowym Piłki Nożnej. Pierwszym adresem klubu był prywatny adres sekretarza, E. Kastalskiego – Westerplatte, Seestrasse 2. Dotychczas sądzono, że A-klasowe mecze z polskimi zespołami nie wzbudzały wielkiego zainteresowania wśród widzów w Gdańsku, a rosły koszty związane z przyjazdami polskich drużyn do Gdańska i wynajmowaniem boiska na mecze i treningi. To miało być przyczyną decyzji o wystąpieniu z polskich struktur piłkarskich i zasileniu niemieckich.
Problem jest bardzo ciekawy, bowiem okazuje się, że Gedania, przyjęta do TZOPN w dniu 1 marca 1923 r. i zakwalifikowana do klasy A przeszła na własną prośbę do klasy B nie mogąc sprostać materialnie innym klubom z klasy A. W klasie B oprócz klubu z Gdańska znalazły się jeszcze WKS Gryf, KS Szkoła Oficerska, KS Goplanja Inowrocław, KS Olimpia Grudziądz, KS Grudziądz, KS Torunia, KA Zuch Toruń, KS Sportbrüder Bydgoszcz. Przeciwnicy rzeczywiście dość mało atrakcyjni, ale porównywalni z klubami występującymi w gdańskiej Klasie B. Z zachowanych nielicznych materiałów dotyczących życia sportowego na Pomorzu po zakończeniu I wojny światowej wynika, że toczyła się tam swoista rywalizacja o przynależność poszczególnych klubów sportowych do polskich i niemieckich struktur związkowych. Organ TZOPN bardzo podkreślał w grudniu 1923 r. obecność w strukturach związkowych Gedanii oraz trzech klubów niemieckich z polskiego Pomorza. Podjęta niespełna rok później decyzja władz klubu gdańskiego o wstąpieniu do związku niemieckiego musiała być w tym kontekście bardzo bolesna i kontrowersyjna. Zrozumiałe są więc zapewnienia prezesa Gedanii na łamach „Gazety Gdańskiej”, że w klubie będzie używany nadal język polski, a społeczność w nim działająca będzie stać na gruncie polskim.[…]Władze Gedanii zdecydowały się zatem na dość radykalny krok rezygnacji z walki o mistrzostwo Polski na rzecz rywalizacji o prymat w Niemczech. Nie chodziło jednak o mistrzowskie ambicje, a o bieżące utrzymanie klubu. Mecze z lokalnymi przeciwnikami były po prostu mniej kosztowne, bardziej interesujące dla widzów, dawały szansę na większą frekwencję, a dodatkowego smaczku dodawał jeszcze fakt rywalizacji Polaków z drużynami niemieckimi. Decyzję poprzedziła oczywiście burzliwa dyskusja, a i trzeba było otrzymać zgodę obydwu związków: polskiego i niemieckiego. Ten ostatni zgodził się po kilku udanych występach Gedanii w meczach towarzyskich z drużynami niemieckimi. Rejestrując się w Bałtyjskim Związku Sportowym klub otrzymał przydział godzin na Heinrich-Ehlers-Platz we Wrzeszczu, gdzie trenował i rozgrywał swoje mecze. Postanowiono nadal utrzymywać kontakty z drużynami polskimi, ale już tylko na płaszczyźnie towarzyskiej. Jak pisał „Przegląd Sportowy” w pierwszym okresie funkcjonowania klubu (do wiosny 1927 r.) drużyna rozegrała aż cztery mecze z Posnanią (w tym dwa na wyjeździe), a poza tym z Polonią Bydgoszcz, Prosną Kalisz oraz drużynami łódzkimi; Turystami oraz Szturmem. Pierwsze mecze towarzyskie w Gdańsku rozegrano 6 i 7 stycznia 1923 r. z KS Posnania. W obydwu meczach, rozegranych na Heinrich_Ehlers_ Platz i boisku Verein für Leibesübungen zwyciężyli goście w stosunku 6 : 1 i 3 : 2. Następnym rywalem była założona także w 1922 r. Pro_sna Kalisz. Młoda drużyna z Gdańska odniosła wtedy (3 maja 1923 r.) pierwsze zwycięstwo w swojej historii i to w imponującym stosunku 5 : 1 (3 : 1). Zachował się opis tego historycznego meczu
W dniu 3 maja, na dochód PZPN-u – odbyły się w Gdańsku powyższe zawody. Boisko VfL. Grę rozpoczyna Gedanja, walcząc z silnym wiatrem. Z miejsca przeprowadza parę ładnych ataków, uwieńczonych w 5 i 19 minucie bramkami. Trzecią z kolei bramkę zdobywa Gedanja z karnego za rękę obrońcy Prosny. Po tej bramce tempo słabnie. W 29 min. przedziera się środkowy napastnik Prosny i z bezpośredniej odległości strzela jedyną bramkę dla swych barw. Wynik ten pomimo obustronnych ataków pozostaje do przerwy bez zmiany. Po przerwie Prosna gra ospale, to też Gedanja, wykorzystując i wygrywając na tempie, zdobywa jeszcze dwie bramki w 67 i 80 min. Cornerów 5 : 3 dla Gedanji. Co do samych graczy, to w Gedanji wyróżnił się przede wszystkiem środkowy pomocnik (Kryszewski). Był on też najlepszym graczem na boisku. Jego pomocnicy także dopisywali. Środkowa trójka pracowała nieźle, jed_nak za mało strzela na bramkę. Dotyczy to specjalnie środkowego napastnika (Kwada). Skrzydła za mało biegają – obrona nienajgorsza. Bramkarz nie miał pola do popisu. Z drużyny kaliskiej najlepszym był bramkarz, chroniąc swój klub od większej porażki. Reszta drużyny średnia – stosunkowo do Gedanji. Publiczność około 400. Sędziował p. Konieczka spokojnie i bez zasadniczych błędów.
W czerwcu tego samego roku przeciwnikiem Gedanii był Szturm Łódź (2 : 5). Z obydwoma tymi spotkaniami wiążą się ciekawe okoliczności, świadczące zapewne o brakach organizacyjnych lub finansowych gdańskiego klubu. Otóż Gedania została w obydwu przypadkach ukarana grzywnami za niewręczenie sędziemu formularzy do sprawozdania sędziowskiego. Drużyny miały wobec sędziów określone zobowiązania. Oprócz wypłacenia wynagrodzenia, diety i zwrotu kosztów podróży należało do nich wręczenie sędziemu jednego formularza dla sprawozdań sędziowskich przy zawodach wewnątrz okręgu, dwóch przy zawodach międzymiastowych i trzech przy zawodach międzyokręgowych i odpowiednią ilość podług taryfy dla listów poleconych opłaconych i do odnośnych Wydziałów Gier i Dyscypliny zaadresowanych kopert.. Formularze należało nabyć u skarbnika Wydziału Spraw Sędziowskich za 1000 mpk za sztukę. Niedociągnięcia organizacyjne piętnowane były wcześniej, już po meczach z Posnanią. Brak było reklamy, tak że mało kto z kibiców wiedział o odbywającym się meczu. Brakowało sędziów – w sobotę sędziował członek ekipy Posnanii, a w niedzielę przygodny widz, członek Łódzkiego Towarzystwa Sportowego Szturm, który jednak w przerwie opuścił boisko. W związku z tym po przerwie gwizdek znowu przejął członek ekipy klubu z Poznania. Przerwa w niedzielnym meczu trwała aż 18 minut, a wszyscy gracze poszli w tym czasie do bufetu. Może przez przejedzenie piłkarzy druga połowa trwała tylko 34 minuty. Wyliczający te wszystkie mankamenty dziennikarz „Gazety Gdańskiej” kończy w szczególny sposób: Widzieliśmy wewnątrz (dosłownie wewnątrz) i obok bramki Gedanii dwie (bardzo przystojne co prawda) zwolenniczki footbalu.[…]

Sportklub Gedania e.V. (pod taką nazwą został zarejestrowany) rozpoczął rozgrywki ligowe w 1925 r. w najniższej klasie rozgrywkowej w Gdańsku – Klasie B. Jak wyglądały rozgrywki ligowe w Wolnym Mieście Gdańsku? Pierwsze zespoły seniorskie grały w trzech ligach: pierwszej i najwyższej, zwanej Liga, która liczyła siedem zespołów, drugiej, noszącej nazwę A-Klasse, gdzie grało osiem zespołów i najniższej klasy B, grupującej następne siedem drużyn. Mocno rozbudowane były rozgrywki rezerw, które grały w kolejno numerowanych czterech klasach, liczących odpowiednio po siedem (klasy I i II) oraz po dziesięć drużyn (klasy III i IV). Do tego doliczyć trzeba jeszcze rozgrywki młodzieżowe złożone z dwóch grup do lat 18 (A I, A II), do lat 16 (B I, B II) oraz do lat 14 (C I, C II). Sezon ligowy rozpoczynał się wiosną (na ogół w marcu) i do końca roku rozgrywano mecze na poziomie lig gdańskich. Później, zimą roku następnego, mistrz ligi gdańskiej mierzył swoje siły ze zwycięzcami lig okręgowych Prus Wschodnich i Pomorza.

niedziela, 15 listopada 2015

95. rocznica II. Wolnego Miasta Gdańska

Czas leci niepostrzeżenie, a tu rzeczywiście rocznica, i to okrągła, powołania Drugiego Wolnego Miasta Gdańska. Przypomniał o tym Jan Daniluk w bardzo dobrym, polemicznym artykule "Wolne miasto stało się dziś modne"), który wywoła zapewne dużą dyskusję (mam nadzieję, że nie hejt). To tekst o dzisiejszym postrzeganiu Wolnego Miasta i o jego prawdziwym kształcie, które znane jest wąskiemu kręgowi historyków i pasjonatów historii. Dla większości z nas termin "Wolne Miasto" brzmi dumnie -  oto niezależne miasto-państwo, dom wielu kultur i społeczności, żyjących zgodnie dopóty, dopóki nie spadli z nieba bliżej nieokreśleni "naziści". Janek pisze jak było w rzeczywistości, stara się opisać i chyba trochę obalić ten mit. Czy mu się udało ? Zapraszam do lektury (Gazeta Wyborcza, Magazyn Trójmiasto z 13 listopada 2015 r. - link wyżej i niżej) i dyskusji. W tym miejscu tylko fragmencik:

"Gdańsk w okresie międzywojennym był tworem ze wszech miar sztucznym - niesamodzielnym ani politycznie, ani gospodarczo. Tym samym łatwo podatnym na wpływ, w tym te najbardziej radykalne. Odkrywamy znów kolejny paradoks: coś, co w zamyśle zwycięskich mocarstw po I wojnie światowej miało być remedium na rozwiązanie konfliktu polsko-niemieckiego w kwestii przyszłości Gdańska, stało się w istocie zarzewiem niemal ciągłych napięć na linii Warszawa-Berlin. Utworzenie WMG miało częściowo "odniemczyć" charakter tego miasta, a przyniosło skutek dokładnie odwrotny. Po 1920 r. wzrosło znaczenie podkreślania niemieckiego charakteru i historii miasta. Nie może więc dziwić, że wraz z kryzysem gospodarczym, którego skutki dotknęły też i Wolne Miasto, twór ten stał się relatywnie łatwym celem dla rosnącej w siłę NSDAP. Przypomnijmy - narodowi socjaliści wygrali wybory do Volkstagu w maju 1933 r., zaledwie pięć miesięcy po "Machtübernahme". Wolne Miasto stało się pierwszym regionem poza granicami Rzeszy, gdzie NSDAP przejęło władzę". 

środa, 11 listopada 2015

Drobiazgów ciąg dalszy

Odtwarzając historię Gedanii i ludzi z nią związanych oglądam mnóstwo rzeczy, często drobnych, które po nich zostały. Na pierwszy rzut oka nic ważnego - drobiazg, jakich wiele wokół nas. Warto je rejestrować, bowiem są swoistą bramą do czasów, które próbujemy odtworzyć.  Brama ta jest zamknięta, a przedmiot nic nam nie mówi. Zawsze jednak kryją się za nim historie ludzkie, a te interesują nas najbardziej. Pisałem już w tym miejscu o jedynej znanej mi zachowanej koszulce Gedanii. Całkiem możliwe, że poznam jej historię oraz ludzi, którzy ją ofiarowali i zachowali do naszych czasów. Rodzina, z którą spotkam się już niedługo odezwała się po publikacji posta na niniejszym blogu. Dziś więc postanowiłem opublikować następny "drobiazg", jaki obejrzeć można na wystawie w Muzeum Poczty Polskiej w Gdańsku. Zaproszenie na bal 22 lutego 1936 r. Bal miał się odbyć w hotelu Eden, bardzo nowoczesnym budynku, projektu Paula Hofera, otwartego zaledwie pięć lat wcześniej. Więcej na jego temat tutaj

 
Eleganckie, prestiżowe miejsce świadczące o wysokiej pozycji, jaką już wtedy zajmowała Gedania w Gdańsku. Klub od samego początku organizował bale i spotkania, głównie dla członków, ale i dla szczególnych, zaproszonych gości.  Były elementem, jak to byśmy dzisiaj powiedzieli strategii promocyjno-marketingowej. Mimo wsparcia Komisariatu Generalnego i Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego w Warszawie sytuacja finansowa wielosekcyjnego polskiego klubu nie była łatwa. Potrzebne były środki materialne, niezbędni byli ustosunkowani ludzie. Życie. Bale spełniały też rolę integrującą członków klubu, a bardzo popularną formą integracji były też spotkania gwiazdkowe.



Jeżeli chodzi o zabawę karnawałową 22 lutego 1936 r. to nic nie wiem o jej przebiegu, nie wiem nawet, czy się odbyła. Pozostało po niej zaproszenie dla Jaśnie Wielmożnego Pana Szewczuka. Kim był? 

piątek, 6 listopada 2015

Miejsce pamięci na Heeresanger 11

Dzięki dobrodziejstwu facebooka obserwuję sobie zza biurka walkę mieszkańców Dolnego Wrzeszcza (i nie tylko) o teren stadionu Gedanii przy dawnej Heeresanger 11. To teren na swój sposób “święty”, należący do wszystkich Polaków z Wolnego Miasta i bardzo drogi ich sercom. Odbywały się tam przecież nie tylko zawody sportowe, ale uroczystości, manifestacje patriotyczne, budynki klubowe, to był polski dom wielu gdańszczan polskiego pochodzenia, od najmłodszych po najstarszych. Była to przestrzeń eksterytorialna, która bardzo przeszkadzała nazistom, w okresie ich największych wpływów w Wolnym Mieście. Bardzo starali się ingerować i przeszkadzać temu, co tam się działo i bardzo frustrowało ich to, że poza małymi złośliwościami, czy zagraniami nie-fair (jak choćby wycofanie się niemieckich sportowców z obchodów 15-lecia KS Gedania), w zasadzie nie mogli nic zrobić. To miejsce ważne emocjonalnie, nie wspominam już o wartościach architektonicznych. Jeżeli jesteśmy gdańszczanami i Polakami to miejsce to stanowi w oczywisty sposób nasze dziedzictwo. Kiedy Przemek Niciejewski, człowiek wrażliwy, mający znakomite oko, do tego typu klimatów i wykonujący zdjęcia do mojej książki, zobaczył ten teren, tylko westchnął i … tyle go widziałem. Pobiegł oglądać zrujnowany już wtedy stadion, świetnie wkomponowany w okoliczną zabudowę, będący częścią starej tkanki miasta. Mało już jest takich miejsc i takich stadionów. Zachwycony, ale i wstrząśnięty zapytał mnie wtedy: dlaczego?
Dobre pytanie. Czytam wpisy skierowane personalnie do Prezesa Energii-Gedanii SA, spółki, która prowadzi szkolenie siatkarek i jest depozytariuszem historii klubu, a jednocześnie siłą sprawczą tego, co się aktualnie dzieje. Widzę narzekania na bierność władz i polityków, zapał i rozczarowanie ludzi wpisujących, komentujących i działających. Pytanie Przemka wraca, ale trzeba je postawić w szerszym zakresie: dlaczego nie chronimy takich miejsc? Dlaczego nie wpadliśmy, jako mieszkańcy Gdańska na to wcześniej? OK, klub jakoś działał, funkcjonowała hala, boisko, klub uczestniczył w rozgrywkach, coraz słabiej wprawdzie, ale jednak. Nie zmienia to jednak faktu, że cały ten teren powinien zostać objęty ochroną konserwatorską dużo wcześniej. Wraz z okoliczną zabudową i z kościołem Św. Stanisława Biskupa. Mam swoje przemyślenia na ten temat, które można sprowadzić do jednego wspólnego mianownika - niskiej pozycji sportu w naszych umysłach i duszach. Jakoś nie przyjmujemy, że sport jest ważną częścią naszej kultury. Traktujemy go jako coś mało poważnego. Chętnie uczestniczymy w różnych wydarzeniach sportowych, przeżywamy emocje, dzięki nowej infrastrukturze mamy wreszcie, w czym wybierać. Jako kibic dorastający w warunkach stanu wojennego potrafię docenić komfort siedzenia na plastikowym krzesełku (a nie na betonie, czy ziemi, którymi wypełnione były betonowe trybuny) i dach nad głową, kiedy pada śnieg. Traktujemy to jednak jako sposób spędzenie wolnego czasu, jedynie dla zdecydowanej mniejszości jest to coś więcej, nawet sposób na życie. W promilach jednak należy mierzyć tych, którzy zwracają uwagę na dziedzictwo sportowe, jego historię nie zamkniętą w tabelach wyników, otoczkę społeczną. Mając PGE-Arenę (już sama nazwa jest atrakcyjna) zapominamy nie tylko o wykastrowanym (brak choćby bieżni, która zawsze tam była i być powinna) już stadionie na Traugutta, ale także i innych miejscach, związanych z uprawianiem sportu w Gdańsku (nie tylko zresztą tu, to zjawisko ogólniejsze). Spójrzcie proszę na Kampfbahn Niederstadt, znany dziś jako stadion żużlowy. Popatrzcie na dawnych zdjęciach na jego architekturę i  otoczenie, nie tylko przed wojną, ale i po, kiedy powstała tzw. brama maratońska. Następnie jedźcie tam i przeżyjcie szok. Sam stadion jeszcze niezmieniony, ale otoczenie? Giełda, Lidl, auto-handel i inne geszefty zajęły całe otoczenie stadionu.  Zaraz pewnie przyjdzie czas na stadion, bo nasze kochane “Wybrzeże” słabuje coraz bardziej. I znowu to pytanie: dlaczego? A Biskupia Góra z całym kompleksem sportowym, a Gymnastikhaus, czy rozebrana nie tak dawno hala targów (Messehalle)? Niektórzy fani zapewne nie bardzo wiedzą o czym piszę. Przypomnę, przypomnę, ale tymczasem wracam do stadionu Gedanii.
Mam wrażenie, że sprawa jest już przegrana. Można negocjować szczegóły przebudowy (procent infrastruktury sportowej do handlowej, czy mieszkaniowej), ale trudno będzie odwrócić zaniedbania dużo wcześniejsze. Walczyć jednak, a może inaczej, rozmawiać i wzywać do refleksji warto zawsze.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt związany z historią tego miejsca. Nie tak dawno zwrócił się do mnie IPN z zapytaniem o rzekomo złożone pod pomnikiem gedanistów, którzy stracili życie w wyniku II wojny światowej, urny z ich prochami. Nic nie wiem o ludzkich prochach, ale powinny tam znajdować się tam urny (pod
cokołem) złożone 17 września 1972 r.,zawierające ziemię z miejsc, w których ginęli Polacy z Wolnego Miasta Gdańska: Zaspy, Poczty Polskiej, Westerplatte, Stutthofu, Szymankowa i Piaśnicy. Została przywieziona przez motocyklistów w ramach specjalnie przeprowadzonej akcji. Pośrednio są to więc prochy ludzkie, które wymagają szacunku. Przez szacunek dla nich, jak też na umieszczającego je tam przedwojennego sportowca i powojennego prezesa, Wincentego Kurowskiego, należy je chronić, a więc na czas budowy wydobyć i gdzieś zdeponować, a później znaleźć im godne miejsce, ale na terenie przebudowanego już stadionu. Tyle można zrobić. Załączam wycinki z Dziennika Bałtyckiego dokumentującą tą uroczystość.