wtorek, 21 kwietnia 2015

Günter Grass a sprawa polska

Z Günterem Grassem “znam się” dość długo. Okres fascynacji jego twórczością to czas moich studiów, odkrywania skomplikowanej przeszłości miasta. To były początki czasów, w których można już było o tym głośno mówić. Niedługo później ukazał się pierwszy album z serii “Był sobie Gdańsk” i fascynacja ta, poprzez swoją masowość stała się jednym z najciekawszych zjawisk w powojennej historii miasta. Twórczość zmarłego 13 kwietnia br. artysty jest trudna, wymaga intelektualnego trudu. Trzeba się w niej rozsmakować. Wymyka się też jednoznacznym ocenom, od zachwytu, po odrzucenie. Można powiedzieć, że jest taka, jak historia Gdańska - niejednoznaczna, trudna do interpretacji, ale przez to fascynująca.

Ławeczka Günthera Grassa we Wrzeszczu - fot. www.zdiz.pl

Naczytałem się i nasłuchałem ostatnio różnych wspomnień, w większości gloryfikujących życie i twórczość Güntera. Przeczytałem też wywiad, zamieszczony w “Gazecie Wyborczej” (18-19.04.2015) w której Marek Górlikowski przepytuje Pawła Huelle, jak to się w uproszczeniu mówi, naszego gdańskiego Grassa. Marek jest dziennikarzem wnikliwym i niepokornym, więc nie omija drażliwych osób i tematów, a takim jest Gedanista, Brunon Zwarra. Odkąd zaczął protestować przeciwko gloryfikowaniu “Blaszanego bębenka” stał się nie bardzo wygodny. Żyje sobie na uboczu w Oliwie, w poczuciu krzywdy, jaką Grass wyrządził nie jemu, ale “braciom Pocztowcom”. Opis obrony Poczty Polskiej w Gdańsku jest rzeczywiście kontrowersyjny, nie tylko daleki od bohaterskiego patosu, ale wręcz obraźliwy dla Obrońców i ich rodzin. Picie alkoholu, granie w karty, strach i  niechęć do walki, to ludzkie uczucia. Można złożyć to też na karb fikcji literackiej, gdyby nie jeden szczegół - nazwisko realnie żyjącej osoby - dr. Jana Michonia, dyrektora Poczty.
“Rzekomy “znakomity znawca” tamtych wydarzeń w Gdańsku nie wspomniał jednakże ani słowem o tym, że niemieccy żołnierze po poddaniu się pocztowców bestialsko zamordowali wychodzącego jako pierwszego z gmachu dyrektora Poczty Polskiej dra Jana Michonia. Strzelano do niego z kilkunastu kroków, zaś Grass naigrywa się z tego odważnego i spełniającego do ostatka swój obowiązek Polaka” (Gdańsk 1939, wyd. II, s. 342).
Mówi Huelle, że Zwarra “w ogóle nie zrozumiał, na czym polega wielkość literatury” - nic w tym dziwnego. To prosty chłopak z Biskupiej Góry, dla którego twórczość noblisty może być zwyczajnie za trudna. Nie zrozumiał “wielkiej epickiej opowieści” o obronie Poczty. Tu chodzi o zupełnie coś innego. Poczucie krzywdy, z którym zmaga się Brunon, a przed nim wielu jego rodaków - Polaków z Wolnego Miasta Gdańska. Oni byli niewygodni i niepożądani, zarówno w przedwojennym (dla niemieckiej większości), jak i w powojennym (dla napływowych Polaków) Gdańsku. To tragiczne pokolenie polskich patriotów, które coraz ciszej woła o szacunek i prawdę. Czy nie potrzebują zrozumienia dla swoich racji? Zwarra nie rozumie Grassa, nawet nie chce go rozumieć, zwłaszcza od momentu, kiedy ten przyznał się do członkostwa w “Waffen SS”. Ale Huelle nie rozumie Zwarry, także nie bardzo chce go zrozumieć. Jak to sumuje Górlikowski: “Dla mnie nienawiść pokaleczonego przez historię Zwarry do Grassa to jakiś daleki odgłos prawdziwego, a nie literackiego Wolnego Miasta Gdańska, które stało się najpierw dla Polaków, a potem dla Niemców piekłem”.
Dla mnie to także obraz najnowszej, skomplikowanej historii Gdańska. To jest bogactwo tego miasta, w którym jest miejsce dla Polaków, Niemców, Kaszubów i ich indywidualnych pamięci. Budując pamięć kulturową miasta dobrze jest pamiętać o wszystkich.
A Güntera Grassa żal - zostanie z nami jego gdański mikro-świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz