środa, 24 czerwca 2015

Gdzie są nasi bohaterowie?

“W Gdańsku jest moje serce, to moje strony rodzinne. Również za czasów niemieckich miasto nad Motławą było dla mnie miejscem urodzenia, ojczyzną, polskim krajem rodzinnym, przeciwieństwem obczyzny. To uczucie do ziemi rodzinnej nie zmieniło się również wtedy, gdy naziście i później staliniści wykorzystywali to miasto dla swoich niecnych celów. Gdańsk to przecież nie tylko ulice, place i domy, to także moi rodzice, siostry, dziadkowie […] To było moje gniazdo rodzinne i tak zapewne pozostanie na zawsze”.
Tak kończy się książka Dietera Schenka “Jak pogoniłam Hitlera”, czyli opowieść o życiu Budzimy Wojtalewicz. Nie pisałem w tym miejscu o jej niedawnej śmierci, nie wspominałem ostatniej rocznicy urodzin - nie byłem w stanie. Zbyt świeże wspomnienia. Choć na pewno to błąd. Bo jej śmierć przeszła praktycznie niezauważona, a dorobek życia pewnie szybko ulegnie zapomnieniu. Od nas tylko zależy czy tak właśnie się stanie.
Budka przyszła mi na myśl, kiedy przechodząc ostatnio obok budynku Poczty Polskiej w Gdańsku i trzech znajdujących się tam pomników zobaczyłem na murze malunek, podpisany przez kibiców (Ultras) gdańskiej “Lechii”.


Pomijając już kwestie estetyczne i wątpliwości odnośnie zdobienia w ten sposób murów miasta zastanowiło mnie (po raz kolejny zresztą) zjawisko czci oddawanej bohaterom walczącym pod znakiem “Polski Walczącej”, głownie żołnierzom Powstania Warszawskiego, konspiracji niepodległościowej, czy żołnierzom wyklętym. To piękne zjawisko, a naturalnym jest, że potrzebujemy w życiu takich drogowskazów, wzorców osobowych. Zawsze jednak zastanawiam się, dlaczego nie ma malowideł na murach, znaczków, koszulek z hasłami oddającymi hołd naszym, gdańskim bohaterom? Obrońcom Westerplatte, Poczty Polskiej, polskim harcerzom, czy … sportowcom? Byli tu, działali, złożyli ofiarę swojego życia i krwi. A jednak pozostają w zapomnieniu. Dlaczego? Odpowiedź jest chyba jedna - zbyt mało o nich mówimy, mało popularyzujemy ich życiorysy. Popełniamy ten sam błąd, co ja w przypadku Budzimiry. Przeciętnemu młodemu gdańszczaninowi są po prostu nie znani. Winę za to ponosimy my wszyscy, którzy zawodowo zajmujemy się badaniem przeszłości.
Mówiąc ostatnio na AWF-ie o Jerzym Piotrowskim podkreślałem zwyczajność jego życia. Nie był powstańcem, ani żołnierzem wyklętym, nie został zamordowany, anie nie zginął. Działał jednak przed wojną w polskiej organizacji dywersyjnej i został aresztowany już 24 sierpnia 1939 r., w związku z ze słynną akcją przechwycenia wagonu z uzbrojeniem jadącego na Westerplatte. Przeżył Stutthof, a jego życie powojenne było zupełnie zwyczajne. Kiedy jednak pogrzebać trochę w źródłach, to wyłania się z nich postać zupełnie niezwyczajna. Mistrz i reprezentant Wolnego Miasta w hokeju na lodzie, a jednocześnie wielki społecznik i artysta. Do końca życia tworzył i działał dla innych.  Udało mi się nawet znaleźć jego autograf, o osobistych pamiątkach w postaci choćby świadectwa szkolnego z Gimnazjum Polskiego nie wspominając. Materiały więc są, potrzeba trochę wysiłku.


Nie będę pisał więcej o Piotrowskim, bowiem wkrótce zostanie to opublikowane w materiałach pokonferencyjnych i nie ma sensu dublować informacji. Warto jednak zastanowić się, ilu takich wyjątkowych postaci mieliśmy w Gdańsku? Ilu sportowców o fantastycznych życiorysach? Możecie mi wierzyć, że wielu. To są nasi bohaterowie, których czas wykreować, nie zapominając oczywiście o bohaterach spod znaku “Polski walczącej”. Akurat Budzimira była związana z Armią Krajową, brała udział w Powstaniu Warszawskim, a jednocześnie pozostała bardzo nasza, gdańska. Dlatego dzieło ultrasów “Lechii” odnoszę do niej - “Cześć i chwała bohaterom”!  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz