czwartek, 12 czerwca 2014

Chychła znany

Oto jeden z zapowiadanych, opublikowanych trzy lata temu moich artykułów. 

Zygmunt Chychła (1926-2009) to jedna z postaci, które stały się wizytówką nie tylko "Gedanii", ale gdańskiego sportu w ogóle.  Wspaniały sportowiec, pochodzący z Gdańska bokser, dla którego nie było miejsca w socjalistycznej Polsce. Nowym władcom Polski nie pasował jego trudny życiorys, choć przecież pochodził z gdańskiej rodziny, która świadomie wybrała polskość i poniosła tego konsekwencje. W latach siedemdziesiątych wyjechał z Polski na stałe – do Hamburga, gdzie zmarł 22 września 2009 r., w wieku 82 lat. To jeden z tych, których życiorys posłużyć mógłby  jako scenariusz znakomitego filmu. O człowieku, sportowcu, któremu przyszło żyć w strasznych i pokręconych czasach. Jego winą było pochodzenie i służba w czasie wojny w Wehrmachcie, do którego został wcielony w 1944 r. Bez pytania zainteresowanego o zdanie oczywiście. Poddał się do niewoli we Francji, po czym wstąpił do II Korpusu gen. Władysława Andersa, gdzie służył do 1946 r.  Po powrocie do Gdańska kontynuował karierę w "Gedanii" (1946-1949), gdzie zaczynał karierę w 1938 r. i Kolejarzu (1950-1953).  Powiedzieć, że była to kariera błyskotliwa to nic nie powiedzieć. Trwała zaledwie siedem lat! Stoczył w niej 264 walki, z czego 237 wygrał, 12 zremisował i tylko 15 przegrał. Był czterokrotnym indywidualnym mistrzem Polski (1948-1950, 1952), raz zdobył mistrzostwo w drużynie (z "Gedanią") w sezonie 1948/49. Dwa razy triumfował w  mistrzostwach Europy (1951-1953) ale przede wszystkim był mistrzem olimpijskim. Na igrzyskach w Helsinkach w 1952 r. zdobył pierwsze olimpijskie złoto w historii powojennego sportu polskiego. W latach 1951-1952 był wybierany na najlepszego sportowca roku w Polsce, w plebiscycie organizowanym przez Przegląd Sportowy. Jego młodszy kolega i znakomity bokser, Leszek Drogosz wspomina go w ten sposób:

Zyga znakomicie poruszał się na nogach. Potrafił walczyć zarówno w dystansie, jak i w zwarciu. Po prostu kompletny bokser. Był moim idolem. Cieszyłem się, że mogłem zrobić sobie z nim wspólnie zdjęcie. Później, jak już razem wyjeżdżaliśmy na wielkie turnieje czy zgrupowania, zostaliśmy przyjaciółmi. Byliśmy na olimpiadzie w Helsinkach w 1952 roku. Zyga zdobył wtedy złoto, a ja odpadłem w ćwierćfinale. W następnym roku w mistrzostwach Europy w Warszawie obaj stanęliśmy na najwyższym stopniu podium. Ja w wadze lekkopółśredniej, on w półśredniej. Gdyby nie jego gruźlica, na pewno osiągnąłby w sporcie jeszcze więcej. Jego kariera trwała tylko siedem lat i w tym czasie zdobył mistrzostwo olimpijskie oraz dwa złote medale mistrzostw Europy. To niebywałe.



Przyszło mu jednak żyć w niezbyt ciekawych powojennych czasach i realiach epoki stalinowskiej. Kiedy wykryto u niego gruźlicę Chychła chciał się wycofać z czynnego uprawiania sportu. Zbliżały się jednak prestiżowe dla Polski mistrzostwa Europy, organizowane w hali "Gwardii" w Warszawie. Przekonano więc boksera, że jego stan się poprawił, zatajając rzeczywisty stan zaawansowania choroby. Chychła wystąpił i zwyciężył ale choroba wkrótce się odezwała i zakończyła fantastyczną karierę gdańszczanina. Popularny „Zyga” został sam, trochę z własnego wyboru. Taki był, małomówny i skryty a do tego jeszcze zniechęcony do lekarzy. Walczył z gruźlicą sam ponosząc koszty leczenia. Miał już też wówczas na utrzymaniu żonę i trójkę synów. Pracował dorywczo jako trener juniorów w "Gedanii", na kolei, w porcie , był porządkowym na torze wyścigów konnych. Zdesperowany trudną sytuacją materialną nasz pierwszy powojenny mistrz olimpijski rozpoczyna starania o wyjazd na emigrację do Niemiec, do brata swojej żony. Za to zostaje zwolniony z klubu, rodzinę także dotykają represje – żona nie awansuje w pracy, syn nie dostaje się do "Conradinum". To pogarsza jego sytuację ale utwierdza decyzję. Na szczęście zdrowie dopisuje. Znany reporter radiowy wspominał, że Chychła pojawiał się na meczach w nieistniejącej już hali Stoczni Gdańskiej … boso, manifestując w ten sposób swoje ubóstwo. W 1965-66 był trenerem w MZKS Gdynia – jeden z jego wychowanków wspominał po latach:
Spokojny trener dobry cichy człowiek skrzywdzony przez Polskę Ludową. Robił wszystko aby wychować młodych chuliganów i zrobić z nich dobrych ludzi.W większej części się to udało Ja będąc lokalnym rozrabiaką przystopowałem i za namową Pana Zygmunta wziąłem się za naukę.Miło wspominam tamte czasy i wspaniałego człowieka 

Wyjazd doszedł do skutku jesienią 1972 r. W tym właśnie roku jego ukochany klub – Gedania – obchodziła jubileusz 50-lecia klubu. Zygi na nim nie było, co więcej rozpowszechniano opowieść o odmowie wypożyczenia przez niego na okolicznościową wystawę zdobytych trofeów, mi.n. złotego medalu olimpijskiego. Dopowiadano sobie później, że mistrz wszystkie je sprzedał.  Po opublikowaniu przez Tadeusza Olszańskiego w 1984 r. obszernego artykułu o gdańskim bokserze on sam nadesłał sprostowanie:
(…) zawsze czułem i czuję się nadal gdańszczaninem. Może właśnie moje pochodzenie i sytuacja narodowościowa przedwojennego Gdańska wycisnęły na mnie piętno tolerancji. Z tego względu zachowanie języka niemieckiego w Gdańsku było dla mnie i mojej najbliższej rodziny tak samo normalne i naturalne, jak zachowanie polskiego w Hamburgu. (…) Odpowiedź na pańskie pytanie, dlaczego „Gedania” nie wystawiła moich dla Polski zdobytych trofeów sportowych, nie jest co prawda tak dramatyczna, jak w reportażu, ale za to o wiele boleśniejsza. Wywalczone przeze mnie pasy mistrza Europy i medal olimpijski nie był niestety, a może i na szczęście, ze złota, tak że przedstawiały tylko wartość moralną, za którą nie można było wiele kupić. Tylko dlatego przetrwały, w przeciwieństwie do innych nagród, moją chorobę i czas niedostatku. Istniała zatem możliwość ich wystawienia. Mogłem też wziąć udział w uroczystościach jubileuszowych „Gedanii”, bo opuściłem Gdańsk dopiero pod koniec października 1972 roku, zresztą nie jako emigrant, lecz jako przesiedleniec. Prawda jest znów o wiele prostsza. Nikt nie zwrócił się do mnie z prośbą o wypożyczenie trofeów, nie mówiąc już o zaproszeniu na jubileusz….

Jak było naprawdę dziś nie sposób rozstrzygnąć. Pewne jest, o czym czasem mówił, że przez resztę życia towarzyszyła mu samotność. I wspomnienia – to jego sam na sam z medalem.
W 2003 r. Zygmunt Chychła został honorowym obywatelem Gdańska.


1 komentarz:

  1. Zygmunt Chychła był jednym z najlepszych polskich bokserów. I chyba jednym z najbardziej skrzywdzonych przez system.

    OdpowiedzUsuń