Na początku była wystawa "Citius-Altius-Fortius. Lokalny wymiar wielkiej idei sportu". Zorganizowana w Ratuszu Głównego Miasta w Gdańsku, a poświęcona historii sportu na Pomorzu, Warmii i Mazurach. Była częścią radości z polskich (i gdańskich) Mistrzostw Europy w piłce nożnej, pretekstem do ocalenia czegoś ważnego. Bo sport, choć niedoceniany, jest częścią kultury, integralną częścią naszego życia. Uprawiamy go, interesujemy się, spośród sportowców wybieramy sobie wzorce osobowe, od których uczymy się siły, konsekwencji, charakteru. Ich sukcesy poprawiają nam humor, przekładają się na naszą pracę (są poważne badania mówiące o pozytywnym wpływie zwycięstw lokalnych drużyn piłkarskich na wydajność pracy ich kibiców). Chcieliśmy więc zrobić wystawę o sporcie, jego znaczeniu i pierwotnych zasadach, stąd odwołanie do idei Pierre'a de Coubertin. Ale przede wszystkim miała to być (i była) cała historia, bez częstego dotychczasowego podziału na polską historię (po 1945 r.), którą należało eksponować i tą wcześniejszą, już nie naszą, o której najlepiej zapomnieć, bo to historia niemiecka. Z tak skonstruowanych założeń powstała wystawa (po wysokim patronatem Prezydenta RP), która była nie tylko suchą opowieścią o sporcie, ale stała się pretekstem do bardzo emocjonalnych spotkań.
"Pani stoi i płacze..."
Cóż się bowiem okazało? Przypomnienie historii sportu spowodowało żywą reakcję nie tylko fanów, ale przede wszystkim rodzin tych, którzy uprawiali sport przed wojną. I wcale nie tych pomijanych sportowców niemieckich, ale właśnie Polaków. Zdawałem sobie sprawę, że wystawa, która traktuje o ludziach jeszcze żyjących, w mieście, w których żyją ich rodziny wywoła żywa reakcje. Nie przewidziałem jednak skali tych emocji. - "Panie kuratorze, przed "Gedanią" stoi Pani i płacze". Takie sygnały otrzymywałem od dozorujących wystawę. Za łzami szły rozmowy, spotkania, wspólne oglądanie zdjęć, albumów rodzinnych. Zrodził się nie tylko pomysł na książkę, ale zobowiązanie. Historie tych ludzi trzeba opisać, ocalić, po prostu ...
Dać im drugie życie
Odchodzą bowiem w zapomnienie. Kilka wydanych, rocznicowych publikacji o K.S. "Gedania" uspokoiło może sumienia, stworzyło pozory bogactwa pełnej wiedzy, ale tak naprawdę, wiele jest jeszcze do zrobienia. Zwłaszcza w wymiarze indywidualnych losów członków klubu, których trzeba pokazywać na tle czasów w jakich przyszło im żyć i działać. Dlatego podjąłem to zobowiązanie, chociaż nie jest to moja epoka (jestem mediewistą). Sport jest jednak moją pasją, a poza wszystkim uważam się za muzealnika, a więc jak to można górnolotnie (i pięknie) stwierdzić - kustosza pamięci. Piszę więc książkę, zbliżam się do końca, ale "im dalej w las, tym drzew coraz więcej". Kłębią się myśli, mnożą wątpliwości. Nie wszystko, czego się dowiedziałem może znaleźć się na kartach książki. Znajdzie swoje miejsce tutaj. Nie chcę też, aby historia Gedanistów (będę konsekwentnie pisał ich wielką literą) była rozpatrywana tylko w kategoriach przeszłości, chcę dać jej wymiar współczesny, łączyć z wydarzeniami aktualnymi. Jest coś jeszcze:
Liczę na kontakt
... ze strony tych wszystkich, którzy sport postrzegają podobnie, którzy odtwarzają swoje historie rodzinne i tam znajdują "Gedanię", wyjątkowy klub, tak naprawdę wymazany z historii polskiego sportu, pomijany w wielu publikacjach. Dopiero śledząc losy tych ludzi dostrzec można, jak wielka to niesprawiedliwość. Oni byli "zafiksowani" nie tylko na sport, ale także na polskość. Wierzę, że uda mi się ocalić coś więcej, niż udało się dotychczas i stworzyć opowieść o Gedanistach, wspólną opowieść. Wiele spotkań i rozmów już odbyłem, mam nadzieję na więcej.
Janusz Trupinda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz